Deklaracja wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego dotycząca planów uruchomienia do 2040 r. wiatrowych morskich mocy wytwórczych rzędu 10 GW stała się aktualną dominantą debaty w ramach XI Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Polski przemysł jest gotów. Deweloperzy rozpoczęli procedury lokalizacji i projektowania. Są jednak obawy. I to uzasadnione.
- Energetyka wiatrowa na Bałtyku – jest potencjał, są inwestorzy, jest wola polityczna
- Czego boi się polski offshore? Powtórki przypadku energetyki wiatrowej na lądzie.
- Proces uzyskiwania 60 pozwoleń może trwać... 8-10 lat, normują go 23 akty prawne, a czasu zostało niewiele.
W polskim miksie energii – zgodnie z zaprezentowaną w Katowicach w trakcie Europejskiego Kongresu Gospodarczego Polityką energetyczną państwa do roku 2040 (PEP 2040) – ma się znaleźć miejsce na 10 GW mocy z elektrowni wiatrowych na Bałtyku.
Piotr Czopek, dyrektor departamentu energii odnawialnej i rozproszonej w Ministerstwie Energii przedstawił w ramach dyskusji panelowej na Europejskim Kongresie Gospodarczym zamierzenia rządu. Energia z pierwszych farm morskich ma trafić do sieci już w 2025 roku.
- Pokazujemy kierunki przy obecnym stanie wiedzy, ale wiele zależy od inwestorów, a także od tego, jak będą rozwijały się inne technologie i źródła energii. Planujemy rozsądnie i jesteśmy otwarci na dyskusję – deklarował Czopek.
Rynek polskiej energetyki wiatrowej na morzu, wart według szacunków 100 mld zł, to obecnie projekty we wstępnie lub umiarkowanie zaawansowanej fazie realizacji.
Equinor (niegdyś Statoil) prowadzi dwa z nich i może pochwalić się zakończonymi badaniami wietrzności i warunków geologicznych wynegocjowanym z Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi porozumieniem o przyłączeniu do systemu oraz kompletem decyzji środowiskowych.
Inni gracze (Baltic Trade & Invest, Orlen) idą w podobnym tempie lub szukają strategicznych partnerów z doświadczeniem w nowej w Polsce branży. Polskim rynkiem interesują się światowi potentaci.
Przemysł offshore to jednak już w Polsce spory potencjał. Rodzime firmy (takie jak stocznia Crist, GSG Towers, czy ok. 40 innych) mają już wymagane certyfikaty, a co ważniejsze bogate doświadczenia z dostaw urządzeń, konstrukcji i komponentów dla morskich siłowni w Europie Zachodniej.
Branża czeka jednak na specustawę o morskiej energetyce wiatrowej. Nie wiadomo kto i na jakich zasadach poniesie ostatecznie koszty przyłączenia bałtyckich instalacji do krajowej sieci elektroenergetycznej.
Proces uzyskiwania pozwoleń jest długi, mozolny i zbiurokratyzowany, a czasu zostało niewiele. Jeśli rok 2024 ma być realnym terminem uruchomienia nowych mocy, to pierwsze kontrakty powinny być podpisywane już w przyszłym roku.
Nikła wiedza społeczna o morskiej energetyce wiatrowej przy braku wspomnianej ustawy to dla deweloperów ryzyko wstrzymywania procesów inwestycyjnych. Doświadczenie sektora lądowej energetyki wiatrowej, który de facto padł ofiarą regulacyjnego klinczu, każe być ostrożnym.
Ponadto kumulacja prac bez odpowiedniego harmonogramu groziłaby niewykorzystaniem krajowego potencjału i koniecznością sięgania po wykonawców i dostawców zagranicznych.
KOMENTARZE (3)
Do artykułu: Prąd z Bałtyku popłynie już za 6 lat. Światowi potentaci ostrzą zęby na rynek wart 100 mld zł