Na poznańskim stadionie wybudowanym na Euro 2012 stwierdzono ponad 120 usterek. Konstrukcja pęka, na ścianach zaległ grzyb, a kibicom grozi porażenie prądem.
"Gazeta" dotarła do najnowszych ustaleń poznańskiego nadzoru budowlanego. W decyzji sprzed miesiąca nadzór nakazuje miastu usunięcie ponad 120 usterek, a z uzasadnienia wynika, że stadion to sypiąca się fuszerka, która może zagrażać życiu kibiców i pracowników.
Lista usterek, do której dotarliśmy, to efekt kontroli całego stadionu rozpoczętej ponad pół roku temu. "Gazeta" ujawniła wtedy, że jedna z trybun może się zawalić wprost na loże zajmowane na meczach przez VIP-ów. Władze miasta o tym wiedziały, ale nie poinformowały opinii publicznej. Wyszło to na jaw przypadkiem, gdy grupa kibiców nie mogła zająć swoich miejsc. Pracownicy klubu powiedzieli im, że fragment trybuny jest tymczasowo zamknięty.
Okazało się, że popękała biegnąca wzdłuż trybuny olbrzymia betonowa belka. Podparto ją stalowym wspornikiem, by się nie zawaliła.
Konstrukcja zaczęła pękać, bo nie zamontowano specjalnych podkładek mających chronić ją przed kurczeniem się betonu pod wpływem niskich temperatur. W projekcie podkładki były, ale wykonawca ich nie zamontował. Miasto zostało oszukane, prokuratury jednak nie zawiadomiło.
Paweł Łukaszewski, szef poznańskiego nadzoru budowlanego, zlecił wtedy kontrolę całego stadionu. W raporcie potwierdza, że uszkodzenia, o których informowała "Gazeta", były poważne: "Kontrola ujawniła szereg błędów wykonawczych, które w konsekwencji spowodowały usterki i zniszczenia grożące rozległą katastrofą budowlaną."
Ale inspektorzy odkryli też kilkadziesiąt uszkodzonych ścian, słupów i belek podtrzymujących stropy, w niektórych miejscach znów brakowało specjalnych podkładek, na stadionie zaległa też wilgoć i grzyb. Łukaszewski detalicznie opisuje uszkodzenia trybuna po trybunie. Jest ich tak wiele, że miasto dostało na naprawę czas do sierpnia 2015 r.
Z ustaleń "Gazety" wynika jednak, że nie tylko nadzór budowlany wziął stadion pod lupę. Własne ekspertyzy zlecił bowiem Lech Poznań i powiązana z nim spółka Marcelin Management, która zarządza stadionem.
Pierwszą ekspertyzę wykonano, gdy pracownicy klubu odkryli groźne pęknięcia na jednej z trybun. Ekspertyza potwierdziła zagrożenie katastrofą budowlaną. Ale autorzy piszą też o pękających ścianach i "nadmiernych ugięciach" stropów. Zwracają uwagę, że konstrukcja stadionu jest nieszczelna, co powoduje zalewanie znajdujących się pod trybunami pomieszczeń.
Ekspertyza zamówiona przez Lecha wskazuje, że zagrożone może być życie kibiców i pracowników klubu. I wymienia:
- Złe obudowy oświetlenia w jacuzzi. "Taka sytuacja grozi śmiertelnym porażeniem prądem ludzi, którzy korzystają z kąpieli."
- Dach stadionu nie ma osobnej instalacji odgromowej, a powinien mieć, by nie uderzały w niego pioruny. "Taka sytuacja grozi śmiertelnym porażeniem prądem ludzi".
- W pomieszczeniu z akumulatorami nie ma czujników wodoru. "Taka sytuacja grozi wybuchem".
- W rozdzielni z transformatorami trzeba uzupełnić system detekcji szkodliwego sześciofluorku siarki. "Taka sytuacja grozi zatruciem, niekiedy śmiertelnym, ludzi".
Klub zlecił też drugą ekspertyzę, która potwierdza, że pod belkami utrzymującymi konstrukcję brakuje specjalnych podkładek, a przeciekająca woda niszczy konstrukcję trybun. Autorzy piszą też, że część usterek może być niewidoczna. I dodają, że nie wiadomo, czy wszystkie z nich da się usunąć.
Zdaniem Pawła Łukaszewskiego, szefa nadzoru budowlanego, tak liczne usterki wynikają z fuszerki wykonawców, błędów projektanta i "naturalnej pracy konstrukcji". - W pierwszych latach użytkowania na jaw wychodzi najwięcej usterek - mówi inspektor.
Dodaje też, że miasto naprawiło już elementy, które groziły katastrofą budowlaną, dlatego żadnej z trybun nie trzeba dzisiaj zamykać: - Wskazane przez nas naprawy należy jednak bezwzględnie wykonać, by stan stadionu się nie pogarszał.
Stadion projektował architekt Wojciech Ryżyński. Nie ma sobie nic do zarzucenia, a winę przerzuca na wykonawców. - Przecież na tej budowie kradli wszystko, co dało się wynieść - twierdzi architekt.
Lech Poznań, który rozgrywa mecze na miejskim stadionie, wynajmuje go za 600 tys. zł rocznie. Podpisanie umowy z klubem miało - zdaniem prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego - sprawić, że utrzymanie stadionu nie spadnie na barki miasta. Jednak stało się inaczej. W przyszłorocznym budżecie urzędnicy chcą na naprawę stadionu zapisać 3,7 mln zł! Oburzyło to poznańskich radnych, którzy zapowiedzieli już, że się na to nie zgodzą.
A co z gwarancjami stadionu? Poznańskie Radio Merkury informowało, że skończyły się trzy miesiące temu. Minęły wtedy trzy lata od otwarcia stadionu, podczas którego zagrał piosenkarz Sting.
Lech formalnie wynajmuje stadion od Poznańskich Ośrodków Sportów i Rekreacji. Zapytaliśmy Agnieszkę Patelkę, rzeczniczkę POSiR, o usterki na stadionie. Nie odpowiedziała.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Poznański stadion pełny usterek